Śp. Jan Kasperkowicz – Organista ze Zręcina …
29 kwietnia 2015 roku tuż przed godziną 16.00 odszedł po nagrodę wieczną do Pana śp. Jan Kasperkowicz, organista w Parafii pw. Św. Stanisław Biskupa i Męczennika w Zręcinie.
Od 1 czerwca 1957 roku posada organisty w kościele w Zręcinie była wolna, do tego czasu funkcję tę pełnił Stanisław Słyś. Ówczesny proboszcz ks. Stanisław Łuksik usilnie poszukiwał organisty, zwracając się, m. in. do Wojewódzkiego Zarządu Zrzeszenia Organistów Polskich w Rzeszowie /pismo z 12 VI 1957r./ oraz do Dyrektora Salezjańskiej Szkoły Organistowskiej w Przemyślu ks. Jana Bednarza. W liście z 25 czerwca 1957 roku tak pisał: „Przewielebny Księże Dyrektorze! Od 1 czerwca jest wolna posada organisty przy tutejszym kościele. Zwracam się więc z prośbą, by Ks. Dyrektor był łaskaw wskazać mi odpowiedniego kandydata na tę posadę. A może ze szkoły wychodzi jaki zdolny, dobry, z charakterem chłopak, któryby dobrze grał, miał dobry głos, umiał poprowadzić chór, umiał uczyć śpiewu ludzi czy dzieci. Chodzi mi o dobrego fachowca i o człowieka (…) chciałbym, by tu przyszedł organista, któryby mógł mi zaimponować i śpiewem i muzyką a do tego by był z charakterem. Tu parafia duża, choć ciężko, można żyć, byle dobrze, roztropnie życie swe ułożyć. Dlatego ośmielam się prosić Ks. Dyrektora, by łaskawie mi wskazał odpowiedniego kandydata czy ewentualnie doradził, gdzie go szukać.”
Poszukiwania organisty przez ks. proboszcza Stanisław Łuksika oraz jego troska o odpowiednią na tym stanowisku osobę zakończyły się wielkim sukcesem. Chociaż osiemnastoletni Jan Kasperkowicz, tuż po ukończeniu w 1957 roku Salezjańskiej Szkoły Organistowskiej w Przemyślu, dostał propozycję posady organisty w centralnej Polsce i był na wstępnej rozmowie z tamtejszym proboszczem, pod koniec czerwca 1957 roku otrzymał od ks. Bednarza informację o poszukiwaniu organisty przez proboszcza zręckiego. Ze względu na bliższą odległość do Klimkówki, gdzie urodził się 25 kwietnia 1939 roku, oraz lepsze warunki bytowe, m.in. elektryczność, wybrał parafię w Zręcinie. Podobało mu się również brzmienie tutejszych organów, skonstruowanych na przełomie wieków przez ówczesnego proboszcza ks. Juliana Krygowskiego z elementów pochodzących z firmy Riegera.
Rozpoczął pracę 1 lipca 1957 roku. Początkowo codziennie dojeżdżał do Zręcina, później, zanim były organista opuścił pomieszczenia organistówki, mieszkał u sąsiadów plebańskich. Po zamieszkaniu na organistówce ojciec - stolarz zrobił mu łóżko i potrzebne meble. Tak rozpoczęła się jego trwająca 58 lat posługa organisty. Grał tak, że drżały nie tylko witraże, ówczesny kościelny Karol Pudło nieraz mu żartobliwie zwracał uwagę, że z powodu wirtuozowskiej gry paliły się istniejące wówczas wokół obrazów w głównym ołtarzu żarówki. Drżały i radowały się przede wszystkim serca wiernych, którzy, uczestnicząc w liturgiach, mogli podziwiać kunszt tutejszego organisty. Nie bez powodu w całej swej organistowskiej karierze wielokrotnie obsługiwał śluby i pogrzeby w okolicznych parafiach. Zwłaszcza trudno zapomnieć wspaniałe marsze, którymi żegnał swych współparafian. Jego organistówka była azylem nie tylko dla tutejszych księży wikariuszy, z którymi świetnie potrafił nawiązać bardzo dobre relacje. Był człowiekiem, który ukochał muzykę a zwłaszcza grę na organach. Nie wyobrażał sobie życia bez tej służby. Mówił, świadomy, że z wiekiem trudniej pokonywać codziennie kilka razy 37 stromych schodów na chór, że nie wyobraża sobie dnia, gdy nie będzie już miał sił tutaj wyjść na górę i służyć Panu Bogu. Bóg jednak dał Mu tę łaskę, że do ostatnich chwil życia użyczał swego talentu, wiedzy i umiejętności dla Jego chwały i na pożytek parafii.
Codziennie zasiadał przy organach, rano i wieczorem uświetniał każdą mszę św. oraz inne nabożeństwa swym śpiewem i grą. Zawsze był do każdej mszy św. przygotowany. Zapisywał w notesikach pieśni, które miał wykonać, dbał, by w niedziele danego miesiąca i w danym tygodniu nie powtarzały się te same pieśni. W dniu śmierci, 29 kwietnia na porannej mszy św. na wejście grał pieśń Zwycięzca śmierci, na ofiarowanie Ciesz się, Królowo Anielska, na komunię Jezu drogi Tyś miłością. Obawiał się kilka lat temu, czy poradzi sobie z obsługą nowego ekranu do wyświetlania pieśni. Był również dobrym uczniem i z tym sobie świetnie dał radę.
Ze względu na pełnioną funkcję to On najwięcej czasu ze wszystkich parafian spędził w kościele, nie tylko przy stole gry, ale również na modlitwie. Zawsze na kontuarze, tuż przy klawiaturze organowej po lewej stronie, w zasięgu ręki znajdował się różaniec /dziś zawieszony w gablocie po lewej stronie głównego ołtarza/. Przez te wszystkie lata śp. Jan stał się nieodłącznym elementem krajobrazu parafii. Codziennie spotykali się z nim parafianie nie tylko przed i po nabożeństwach, również w sklepie, na ulicy. Zawsze uśmiechnięty, życzliwy, punktualny, sumienny i wielkiej kultury. Stał zawsze w cieniu, nigdy z Jego strony nie pojawiła się ani odrobina pychy. W parafii prowadził chór. Gdy chórzyści zwracali się do Niego maestro, reagował uśmiechem i żartobliwą złością, bo skromność była jedną z Jego wielu zacnych cech. Gdy ktoś spóźnił się na próbę, za wejście na chór muzyczny w kościele miał w zwyczaju żartować żądając „piątki” /5 zł/. Swą postawą i działalnością przekazywał chórzystom, uczniom i parafianom miłość do muzyki, naukę śpiewu, gry na instrumencie, szacunek dla liturgii, wrażliwość na każdy szczegół muzycznego języka oraz troskę o stary zręcki instrument, którego remontu nie doczekał.
Mimo, że może nie zawsze śpiew chóru był doskonały, nigdy nie było słychać od Niego słów krytyki, uczył, że śpiew płynie z serca, że nie wystarczy rozczytać zapisu nutowego ale przede wszystkim traktować jego wykonanie jak modlitwę.
Wiele czasu spędził z chórzystami na próbach, lubił opowiadać anegdoty, historie z przeszłości, uczestniczył również w prywatnym życiu chórzystów, przeżywając ich problemy, troski i radości. Stanowili z Nim jedną rodzinę, w której co roku w noc wigilijną, zanim rozpoczął próbę śpiewu przed pasterką, każdemu wręczał opłatek, by się nim podzielić.
Jego pasją były również krzyżówki. Nieraz można było dostrzec światło przez okienko organistówki i pochylaną nad stołem postać pana Jana z długopisem w ręce nad jakimś kalamburem, zagadką, krzyżówką.
Za swą sumienną pracę dla Kościoła 1 kwietnia 2010 roku został odznaczony brązowym medalem Pro Ecclesia Premisliensi.
Przez te wszystkie lata wraz z rozpoczęciem adwentu wyruszał z walizką pełną opłatków i odwiedzał wszystkich bez wyjątku, mieszkańców Zręcina, Świerzowj Polskiej, Machnówki, wcześniej również Żeglec, Kopytowej, Szczepańcowej, Chorkówki, Leśniówki, życząc obfitości łask Bożych na święta oraz Nowy Rok. Bardzo przeżywał, bo siły nie pozwoliły Mu wyruszyć w drogę, jak się okazało ostatni raz, w grudniu 2014 r.
Odszedł do Pana kilkadziesiąt minut po tym, jak wrócił z cmentarza w środowe popołudnie 29 kwietnia br., obsługując pogrzeb – ostatnią swą liturgię w życiu.
Wierzymy, że dobry Bóg za Twą ofiarną i piękną pracę dał Ci chwałę nieba.
Spoczywaj w pokoju…
Paweł Przetacznik |