To był pogrzeb jakiego zapewne od czasu pożegnania Ignacego Łukasiewicza w Zęcinie nie widziano. Był ciepły słoneczny dzień, 23 sierpnia 2002 roku. Zręciński kościół nie pomieścił wszystkich ludzi, plac przed wielkimi drzwiami był również wypełniony, ludzie stali także za ogrodzeniem kościoła, pod starą plebanią. Do Zręcina przyjechały delegacje z całej Polski, głównie przedstawiciele Domowego Kościoła, ale także różnych stowarzyszeń rodzin katolickich.
W koncelebrze uczestniczyło dwóch księży biskupów oraz ponad 150 kapłanów. Ludzie nie mieścili się na cmentarzu, tu ceremonia nie była tradycyjna bo trwała około dwóch godzin, podczas których głównie delegacje z Polski, gdy trumna z ks. Marianem Kaszowskim już była ułożona w grobie to żegnali go śpiewem.
Dzisiaj, gdy rodzina jest zagrożona, gdy promowane są związki partnerskie, a sakrament małżeństwa - to przeżytek, jak coraz częściej można słyszeć od młodych osób, tym bardziej trzeba przypominać ludzi, którzy swoją pracę ukierunkowali na rodzinę, którzy pięknie opowiadali o rodzinie, którzy ją bronili, którzy ją wspierali i pokazywali jak jest ważną dla człowieka, spoleczeństwa i świata.
Takim człowiekiem był urodzony tu w Zręcinie, w 1961 roku, mój kolega Marian Kaszowski.
Kiedy w latach szkolnych odwiedzałem jego rodzinny dom, zapamiętałem go siedzącego na świeżym powietrzu, opartego o ścianę domu z książką w ręku. I choć był starszym, to nigdy mi tego nie okazywał co czynili inni w okresie podstawówki. Doskonale razem rozumieliśmy się - do tego stopnia, że namawiał mnie, bym wstąpił do seminarium, co mu się nie udało.
Później gdy był już w seminarium pamiętam te jego „publiczne” w naszym kościele modlitwy, gdy podczas różnych nabożeństw, często też tak poprostu po Mszy św. wychodził i klęcząc przed Panią Zręcińską, bądź przed wizerunkiem Cudownego Pana Jezusa Ukrzyżowanego modlił się zawsze w pierwszej kolejności za rodzicami, za swą rodziną, za sobą, a myśmy wołali - módl się za nimi.
Później już jako kapłan gdy odwiedzał rodzinny dom, po odprawionej Mszy św. długo stał w zakrystii, czy na placu kościelnym rozmawiając ze znajomymi. Nie uciekał szybko do domu, nie udawał, że kogoś nie widzi, że nie poznał, czy nie zna, nie odwracał się plecami. Uśmiechnięty podchodził, witał się i rozmawiał, tak normalnie po ludzku jakby był tu z nami cały czas i nie kończyło się to zdawkowym cześć czy Szczęść Boże lub ładna czy brzydka pogoda, ale normalną rozmową znajomych.
Jak wspominają, Maria Drobek oraz Zofia Romańska ze Świerzowej Polskiej: „Gdy przyjeżdżał, chciał jednak wiedzieć czy ktoś nie zbacza z drogi Bożych przykazań. Jak tylko zauważył, że coś w naszym życiu nie układa się zgodnie z Bożą nauką, nie szczędził gorzkich słów prawdy. I choć wtedy jego słowa raniły, po czasie nabierają zupełnie innego wymiaru. Pozwalają na refleksję, popychają do zrobienia remanentu z życia, odrzucenia tego, co złe, by być blisko Boga.”
Takim był człowiekiem ks. Marian, ale wielu z nas nie zdawało sobie sprawy jak wiele robił dla rodziny: był przecież Krajowym Moderatorem Domowego Kościoła, uczestnikiem Nadzwyczajnej Kongregacji Odpowiedzialnych Ruchu Światło-Życie. Prowadził wiele rekolekcji oazowych wszystkich stopni dla rodzin.
Napisał szereg publikacji, podręczników dla rodziny. Pracował w Formacji ewangelizacyjno-katechetycznej młodzieży pozaszkolnej oraz udzielał posługi kapłańskiej w stowarzyszeniach rodzin.
Pełnił funkcję Archidiecezjalnego Duszpasterza Rodzin. Był Dyrektorem Wydziału Duszpasterstwa Rodzin i Przewodniczącym Rady ds. Rodziny,
Kierownikiem Studium Życia Rodzinnego i Diecezjalnej Poradni Rodzinnej i Poradnictwa Rodzinnego.
Ponadto sprawował obowiązki asystenta Stowarzyszenia Miłość i Odpowiedzialność, Stowarzyszenia Rodzin Katolickich oraz Katolickiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Krośnie, którego powołania był inicjatorem, a pierwszym kierownikiem tego ośrodka został Andrzej Drozd mieszkaniec Zręcina.
Pełnił również funkcję wicedyrektora Caritas ds. Domu Matki i Dziecka. I wszystko to, wyobraźcie sobie, w przeciągu 16 lat, a był jeszcze przecież wikarym.
Niestety w sierpniu 2002 r. dotarła do nas smutna wiadomość. Podczas pobytu we Włoszech, 13 sierpnia zmarł tragicznie, poprzez utonięcie, ten młody, utalentowany i dobry człowiek, kapłan oddany Bogu i rodzinie, której wartość znał i tak bardzo ją podkreślał mówiąc często, że to właśnie od wesela w Kanie Galilejskiej Chrystus zaczął swoją publiczną naukę i uczynił pierwszy cud, a więc od podkreślenia roli małżeństwa czyli założenia rodziny.
Pisał, że: „Jeżeli kapłan zatrzymała się tylko na religijności, czyli na organizowaniu kultu - czy to dla siebie, czy nawet dla wspólnoty, przy jednoczesnym pominięciu tego drugiego elementu, jakim jest asceza, i gdyby nie było pragnienia zjednoczenia się z Chrystusem we wszystkim - "Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus" - to byłoby to kapłaństwo fałszywe, niepełne, byłoby to kapłaństwo powierzchowne, które nie przyczyniałoby się do budowania Kościoła.
Z kolei małżonek nie może zbawić się inaczej, jak poprzez coraz pełniejsze jednoczenie się ze swoim współmałżonkiem. Nawet jeśli jeden dla drugiego jest krzyżem na tej drodze, i to krzyżem trudnym we wzajemnym wspieraniu się ku świętości, to żadna inna wspólnota nie przyspieszy ani nie ułatwi tej drogi. Pan Bóg natomiast nigdy nie dopuszcza większej próby, większego cierpienia, niż jesteśmy w stanie unieść. Postawa zrozumienia i akceptacji miłości ukrytej w ascezie krzyża wynika ze zrozumienia, czym jest sakrament jako źródło łaski; tak w przypadku kapłaństwa, jak i małżeństwa. A jest to ta sama tajemnica tego szczytu charyzmatu i duchowości jaką jest miłość Boga do człowieka w Chrystusie.
Jak w sakramencie kapłaństwa, tak i w sakramencie małżeństwa, w treści swojej formuła zaślubin z Chrystusem brzmi identycznie. Pamiętacie zapewne, co sobie przysięgaliście w dniu zaślubin: miłość, wierność, uczciwość małżeńską oraz trwanie aż do śmierci.
Miłość, która się ma przekształcać z postawy brania w postawę coraz większego daru z siebie, w postawę gotowości bycia darem; miłość, która jest wierna aż do końca, jak Chrystus jest wierny swojej Oblubienicy - Kościołowi, często przecież zdradzającej, która w historii dwu tysięcy lat nie może się poszczycić samym blaskiem, ale w tym elemencie ludzkim, słabym nosi na sobie wiele blizn niewierności, za które się wstydzi, przeprasza, korzy się przed Bogiem; wreszcie miłość, która jest uczciwa w każdym szczególe, chociażby w szanowaniu prawa naturalnego, we wzajemnej wymianie daru oblubieńczości miłości małżeńskiej, we wzajemnej pomocy.”
Otwarcie i krytycznie wypowiadał się na temat rządowego raportu z realizacji w 1998 r. ustawy chroniącej życie:
„Trzeba przypomnieć, że w związku z wejściem w życie ustawy administracyjnej nie ma już pełnomocników ds. rodziny przy wojewodach. Pozostały tylko Centra Pomocy Rodzinie, które niewiele różnią się od struktur zespołów pomocy społecznej. Liberalny nurt koalicji skutecznie blokuje prorodzinną politykę państwa. A przecież naród, który niszczy rodzinę jest narodem bez przyszłości.”
Już wtedy widział problem ludzi po tak zwanych przejściach, głównie po rozwodach i szukał sposobu by dotrzeć do nich oraz wskazać im najlepszą drogę, jaką w takiej sytuacji, mogą zdążać ku zbawieniu- tak wtedy pisano o nim:
„W Archidiecezji Przemyskiej powstaną grupy osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Będzie w tym niewątpliwie duża zasługa dyrektora Wydziału, ks. Mariana Kaszowskiego, któremu jestem bardzo wdzięczny”
Marian kochał swoją gitarę, śpiew. Jako ksiądz prowadził również chóry. Jednym z nich był chór w Nowej Dębie. Nad jego grobem wśród wielu pieśni zaśpiewano piękny "Hymn o miłości" autorstwa ks. dra Lecha Gralaka, tą jego ulubioną pieśń, którą tak często grał i śpiewał na gitarze:
Nawet, gdybyś cały ziemski świat, w posiadanie swoje objąć chciał, Lecz miłości w sercu miałbyś brak, to nic pomóc już nie zdoła ci. ref: Miłość jest nadzieją dnia, Bo Miłość uśmiech śle. I nawet, kiedy dotyka zła, To miłość, miłość trwa.
Gdybyś proroctw tajemnice znał i swą wiarą góry przenieść mógł, Lecz miłości w sercu miałbyś brak, to nic pomóc już nie zdoła ci.
Miłość nigdy ludziom nie zazdrości, nigdy wobec ludzi nie jest pychą. Miłość nigdy nie chce szukać swego, Miłość nie pamięta nawet złego.
W czwartek będzie jego rocznica śmierci, wierzę, że jako kapłan Jezusa dzisiaj jest już razem z Nim, ale tak po ludzku proszę: Dobry Jezu, a nasz Panie daj Mu wieczne spoczywanie.
Jurek Szczur |