Każdy z nas ma miejsca rodzinne w ogrodach wspomnień, które odwiedza przynajmniej raz w roku. Dzisiaj proponuję Państwu może odległe od Zręcina miejsce, ale tak bliskie naszej historii. Tym miejscem będzie miasto Meran, kiedyś najsłynniejsze uzdrowisko we Włoszech tam zmarł i tam został pochowany dr Ludwik Klobassa ze Zręcina.
Ludwik, był synem Karola Klobassy seniora z jego pierwszego małżeństwa z Ludwiką Zygmuntowską. Urodził się i przez cały czas mieszkał w Zręcinie. Charakterem i poglądami był bardzo podobny do Ojca. Wiara katolicka, ojczyzna Polska, wiedza i nauka, oraz pomaganie słabszym, to główne wartości, na które postawił Karol, ale także jego syn Ludwik. To byli dobrzy ludzie.
Sam Ludwik jest fundatorem szkoły w Żeglcach jak można nawet przeczytać we wniosku o nadanie imienia Szkole Podstawowej w Żeglcach, „przekazał 5000 złr. na zakup działki i wymurowanie i urządzenie szkoły we wsi”. Tym samym dziwnym jest fakt, że Ludwik, nie został nawet kandydatem na patrona tej placówki. Niestety jak czytamy we wniosku o nadanie imienia tej szkole „rodzice, nauczyciele, uczniowie, mieszkańcy Żeglec oprócz kandydatury Karola Klobassy – Zrenckiego oraz Żołnierzy Armii Krajowej nie zaproponowali Ludwika, tego dzięki któremu szkoła w ich miejscowości została wybudowana, wcześniej musieli chodzić do Zręcina.
Choć wypada się cieszyć i podziękować, że przynajmniej uhonorowano Karola Klobassę, jego ojca.
Nie zapomnieli o nim natomiast jego przyjaciele, oraz profesorowie UJ w Krakowie, których staraniem już po jego śmierci wydano drukiem jego pracę filozoficzną. To dzięki im po tylu latach możemy poznać jak dobrzy ludzie kiedyś w Zręcinie żyli. Niestety, tak jak dziś i wtedy życie nie zawsze nas rozpieszcza, czasem wydusza z nas łzy rozpaczy, bezradności wobec problemów codzienności.
Jeszcze zdążył widzieć nowy kościół w Zręcinie do którego zakupił i ofiarował lampion wiszący, który powieszono w kaplicy Matki Boskiej Różańcowej i w wieku 25 lat przegrał z chorobą.
Wywarł ogromne wrażenie na sobie współczesnych, na tych, którzy go znali, przeczytajmy jak widzieli go jego przyjaciele, co robił, jakim był, co myślał:
„Ludwik Klobassa urodził się w 1854r. w Zręcinie. Wątłego zdrowia będąc od dzieciństwa, nie mógł regularnie uczęszczać do szkół publicznych i kształcił się przeważnie w domu. Wcześnie już rozwinęła się u niego skłonność do wszystkiego, co nieziemskie, idealne, do sztuk pięknych; przejmował się Krasińskim, Słowackim; umiał wyrazić w grze swoje tkliwe uczucia Chopina. Skoro jednak zrozumiał, że używanie rozkoszy, choćby tak czystej, jakiej użycza sztuka, nie jest celem pobytu ziemskiego, że człowiek powinien przede wszystkim doskonalić się w cnocie i żyć sobie ku zbawieniu, bliźnim na pożytek, zaczął przytłumiać w sobie siłą woli dążność do uniesień, zachwytów i marzeń, do owych względnie szlachetnych, ale zawsze jeszcze samolubnych przyjemności i zwrócił się stanowczo na tory życia prawdziwie bogobojnego i pracowitego, obierając sobie jako zawód badania filozoficzne.
Udawszy się po ukończeniu nauk gimnazjalnych na uniwersytet do Wiednia, zatęsknił po roku do kraju; wolał przebywać między swoimi, słuchać wykładów, uwzględniających umysłowe dążenia i potrzeby jego narodu. Dwa lata był uczniem Jagiellońskiej wszechnicy; niejednemu zapewne z byłych jego kolegów utkwił w pamięci obraz jego postaci o rysach twarzy wybitnych i ostrych, u której wszystko było niepospolite; ruchy, mowa, sposób obcowania z ludźmi, a która pojawiała się zawsze na wykładach i wszędzie, gdzie koledzy zgromadzali się w zacnym jakim celu. Jako kolega, umiał Ludwik Klobassa zdobyć sobie znaczny wpływ na umysły wyższością duchową i szlachetnością serca, którą objawiał, wspierając wielu, bądź radą, bądź datkiem pieniężnym lub inną pomocą; bronił nieraz skutecznie Chrześcijaństwa i Katolicyzmu przeciw niedojrzałym mędrkom i jego to głównie było sprawą, że kiedy Kardynał-Prymas ks. Ledóchowski przybył do Krakowa w r. 1876, w adresie do niego wystosowanym (który prawie cały wypracował śp. Ludwik) tak wielka część młodzieży akademickiej objawiła głośno swoje przywiązanie do kościoła, że podpisali się nawet tacy, którzy dopatrywali się błędów' w działalności Prymasa. Żyjąc dłużej, byłby mógł w tym względzie wiele zrobić, bo wiązał ściśle patriotyzm z religią, uważając słusznie za obowiązek Chrześcijanina miłość ziemskiej także ojczyzny, nie taką, która polega na słowach lub na gorączkowych porywach i zamachach, ale tę, co w wytrwałej i usilnej pracy podstawy szuka. Umiał więc przemawiać do rodaków, umiał w ogóle odstępców od nauki kościoła, zbłąkanych ale szukających prawdy, pozyskiwać, nie zrażając ich szyderstwem lub niewczesnymi gromami w czem mógł być wzorem dla wielu nawet starców, lubujących się w zapalczywej polemice, w której nie ma miłości.
Po trzech latach studiów uniwersyteckich otrzymał Ludwik stopień Doktora filozofii w uniwersytecie Jagielińskim. Zachęta kilku światłych mężów, utwierdziła go w zamiarze poświęcenia się filozofii, a mianowicie postanowił wykazać w obszernym dziele, żekierunek, który obrali najsławniejsi w ostatnich wiekach reprezentanci tej nauki [Kant, Fichte, Schclling, Hegel) jest błędny, jest zboczeniem z dobrej drogi i odwodzi od prawdy, że zaś na dobrej drodze był Arystoteles i opierający się na nim scholastycy, zwłaszcza św. Tomasz z Aguino. Nie tu miejsce do zastanowienia się nad tym zdaniem, godzi się jednak wspomnieć, że nie tylko podzielają je mędrcy kościoła, ale i jego uczeni przeciwnicy nie pomiatają już tak zwaną scholastyką jak to dawniej bywało.
Ciężka choroba, postępująca coraz to raźniej i wycieńczająca siły żywotne, nie pozwalała Ludwikowi tak pracować, jak tego pragnął. Płonną była nadzieja, że łagodniejsze powietrze południa przywróci mu zdrowie; znosił jednak cierpienia swoje bez narzekań. Zapytywany, niechętnie o nich mówił, jak w ogóle wszelka myśl o sobie, wszelkie poddanie się uczuciom przyrodzonym było dla tej duszy prawdziwie męskiej i wyższej — nagannym samolubstwem. — Zmarł w Meranie 2 lutego 1879 r”. |