Są takie miejsca na ziemi znane z opowiadań. Jedne są odpowiednikiem „czarnych punktów” to tam giną w wypadkach ludzie. Ich przeciwieństwem są miejsca równie tajemnicze, zwane przez miejscowych cudownymi, lub tymi gdzie dobry anioł stróż nad każdym czuwa. Ma i Zręcin takie miejsce, choć nie tak znane jak inne, ale godne zauważenia. Dawniej tą część miejscowości zwano „końcem”, później
„ulicą żarnowiecką”, dzisiaj to oficjalna ul. Konopnickiej, a właściwie jej koniec. Właśnie to miejsce (dwa ostre zakręty i wzniesienie) jak żadne inne w Zręcinie wiąże się z wydarzeniami zwanymi przez mieszkańców i nie tylko, jako mające znamiona „cudu’. To tu znajduje się „cudowna studzienka” w której nigdy nie brakowało wody i związana z nią legenda o Matce Boskiej Tarnowieckiej (prawdopodobnie w tym miejscu zatrzymano się w 1789 roku, z jej figurą, którą przewieziono z Dukli do Tarnowca, jedno z podań mówi, że w tej studzience obmywano ją), to w tym miejscu obraz cudownego Pana Jezusa kobylańskiego dzisiaj znajdujący się w zręcińskim kościele, 17 maja w 1772 roku, pocił się krwią. I ostatnie zdarzenie, i ponownie miesiąc maryjny, maj, tym razem 15 w roku 2002. Przypomnijmy sobie to zdarzenie, czytając artykuł Pawła Międlara, który ukazał się w Super Nowościach: „- Złapałam za kierownicę i energicznie pociągnęłam w prawo. Autobus zachwiał się. Widziałam, że drzewo zostaje z lewej strony, że przejeżdżamy obok niego - mówi Ewa Komuda Cudem ocaleni ZRĘCIN k. KROSNA. Gdyby nie pani Ewa Komuda, mama jednej z uczennic, autobus pełen trzecioklasistów z Ustrzyk Dolnych roztrzaskałby się o przydrożne drzewo. Pani Ewa wyruszyła z dziećmi na wycieczkę, by wspomóc nauczycielki. Jej pomoc okazała się bezcenna - uratowała pasażerów autobusu od niechybnej katastrofy. - To był impuls, coś we mnie krzyknęło, że zaraz rąbniemy w drzewo - opowiada pani Ewa. Pod wpływem tego impulsu szarpnęła za kierownicę, którą wypuścił z rąk zemdlony kierowca. Była środa, 15 maja. Sprzed Zespołu Szkół Publicznych nr 2 w Ustrzykach Dolnych wyruszył rano autobus. Na wycieczkę wybrały się dwie klasy trzecie. Stary, poczciwy mercedes zmierzał powoli w kierunku Sanoka. Zapowiadał się piękny, słoneczny dzień. - Postanowiłyśmy, że będzie to wycieczka objazdowa, chciałyśmy jak najwięcej dzieciakom pokazać - opowiada Alicja Urban, wychowawczyni. - Zaczęliśmy od Miejsca Piastowego, od sanktuarium. Każde dziecko dostało od księży obrazek św. Michała Archanioła. Autobus ruszył do Żarnowca. Dzieci (było ich 34) i opiekunowie (wychowawczynie Alicja Urban i Małgorzata Staniszewska oraz mamy: Ewa Komuda, Mariola Pęzioł i Lucyna Wrona) zwiedzili Muzeum Marii Konopnickiej. - Wsiadając do autobusu uzgodniłyśmy, że obejrzymy Duklę i jej osobliwości - mówi pani Alicja. Ruszyli. Z Żarnowca skierowali się do Zręcina. Droga przez Zręcin jest wąska i kręta, toteż kierowca jechał dość wolno. - Nie więcej niż 45-50 kilometrów na godzinę - twierdzi Janusz Lichoń, mieszkaniec Zręcina. Zapamiętał ten moment, bo stojąc opodal swojego domu spostrzegł, że autobus zaczyna zjeżdżać w poprzek drogi. "O Boże..." pomyślał. Nie był w stanie nic zrobić... Obok kierowcy siedziała Alicja Urban, za nią Agniesia, córka Ewy Komudy, pani Ewa na kolejnym siedzeniu. - Byłam akurat sama, bo pani Staniszewska wstała z fotela i poszła do tyłu autobusu. Wtedy usłyszałam dziwny dźwięk. Nie potrafię tego nazwać - jęk, ryk, spazm? Przez moment wydawało mi się, że ktoś zaczął śpiewać, ale popatrzyłam przed siebie... AUTOBUS JECHAŁ PROSTO NA DRZEWO! - relacjonuje pani Ewa. Błyskawiczna decyzja Następne wydarzenia pamięta wyjątkowo dokładnie, bo ma wrażenie, że działo się to w zwolnionym tempie. - Wstałam i podbiegłam do kierowcy. Nie trzymał kierownicy. Rękami łapał się za klatkę piersiową, potem uniósł ramiona w górę. Złapałam za kierownicę i energicznie pociągnęłam ją w prawo. Autobus zachwiał się. Widziałam, że drzewo zostaje z lewej strony, że przejeżdżamy obok niego. Ciągnęłam za kierownicę, ale stawiała potworny opór. Autobus powoli wtoczył się do rowu i przewrócił na lewy bok - mówi pani Ewa. - Akurat malowałem bramkę w ogrodzie, kiedy słyszę łomot, podnoszę głowę, widzę, jak autobus przewraca się na nasz płot, zatrzymuje się, słyszę ogłuszający brzęk tłuczonego szkła. Po czym... aż strach pomyśleć, ale do mojego ogródka przez te okna zaczynają wypadać dzieci. Uszy przepełnia wrzask, przerażający wrzask - wspomina teść Janusza Lichonia, Walerian Krzanowski. Widok był przerażający. W ogródku leżał nieprzytomny kierowca. Dzieci biegały bezładnie, ale trwało to zaledwie kilka sekund. Nauczycielki i opiekunki odzyskały zimną krew, zaczęły przytulać przerażone maluchy. - Pomoc zjawiła się błyskawicznie, przyjechały wozy strażackie i ambulans. Okazało się, że dzieci są całe, jedynym poszkodowanym jest kierowca. Tylko on pojechał do szpitala - opowiada Małgorzata Staniszewska. Tymczasem dziećmi zaopiekowali się strażacy. - Nie wiem, skąd u tych panów tyle pedagogicznych talentów, w każdym razie chłopcy wsłuchani w ich opowieści błyskawicznie zapomnieli o stresie - wspominają wychowawczynie.
Chwilę później na miejscu wypadku pojawił się ksiądz Jerzy Bartoszek, wikary z parafii w Zręcinie. Uzgodnił ze strażakami, że dzieci pójdą na plebanię (strażacy proponowali świetlicę w Krośnie, ale nauczycielki uznały, że lepiej będzie skorzystać z oferty kapłana). Na stole pojawił się poczęstunek, napoje, ksiądz udostępnił telefon, a dzieciakom przywiózł zabawki ze szkoły. Wieczorem ksiądz Jerzy odprawił w zręcińskiej świątyni dziękczynne nabożeństwo majowe. - Brak nam słów, by wyrazić wdzięczność dla księdza Jerzego, strażaków, ratowników z pogotowia, policjantów. Pomogli dzieciom przetrwać to okropne przeżycie. To wspaniali ludzie! - mówią nauczycielki. Ewa Komuda, dzięki której nie doszło do tragedii, nie czuje się bohaterką. - Jestem kierowcą, więc zadziałałam instynktownie. Każdy by tak zrobił - mówi.
- Cóż w tym nadzwyczajnego? - pyta ksiądz Jerzy Bartoszek, kiedy przekazujemy mu wyrazy wdzięczności usłyszane od uczestników wycieczki. - To cud, naprawdę! Wierzę, że nasze modlitwy w Miejscu Piastowym stały tak szybko wysłuchane. Prosimy dać tytuł "Cudowne ocalenie" - panie Alicja Urban i Małgorzata Staniszewska mają oczy pełne łez. Łez wielkiej radości. Jak się okazało, przyczyną wypadku było nagłe zasłabnięcie kierowcy autobusu. Kierowca był trzeźwy, autobus, którym podróżowały dzieci, był technicznie sprawny To nie pierwszy wypadek w tym miejscu. Walerian Krzanowski wylicza, że z ogrodu wyciągał już kilka aut. Jego płot niejednego już uratował. |