Był maj, podobno piękna, słoneczna pogoda. W Zręcinie poruszenie. Jedni obawiają się czegoś, inni boją, trzeci nie wiedzą, co się dzieje. Jak na tak spokojną i oddaloną od różnych historycznych wydarzeń miejscowość - to jednak niespotykane by tyle szabli w centrum Zręcina można było widzieć.
Oczywiście większość z nas nie wie, o czym mowa. Zapewne nikogo nie obchodzi, która to będzie rocznica. I według mnie macie rację. Nie o liczbę tutaj chodzi. Sądzę, że każda rocznica, bez względu czego czy kogo dotyczy - ma tylko jeden cel, a celem tym jest pamięć.
To w imię tej pamięci wspominam, to największe wydarzenie w historii naszej miejscowości. Inni powiedzą najgłośniejsze, drudzy - najbardziej znane. Są i tacy, którzy ironicznie się uśmiechną i złośliwie skomentują, ale może jest parę osób, którzy z wiarą uklękną i będą adorować ten ponad 250 letni, malowany farbą krzyż.
To była niedziela, 17 maja 1772 roku, gdy w Zręcinie zdarzył się cud, którego świadkami byli konfederaci barscy tu stacjonujący. Pozostawili na piśmie złożone świadectwo o tym cudzie. To jest fakt, nie jakaś tylko legenda, jak można czytać o tym wydarzeniu w różnych opracowaniach internetowych.
Do dzisiaj ten obraz jest w naszym kościele i zwany jest Cudownym Wizerunkiem Ukrzyżowanego Pana Jezusa Kobylańskiego, który wtedy cały pocił się krwią, a trwało to dłużej niż chwilę, na oczach konfederatów pocenie stopniowo narastało jak czytamy w dokumencie: „Krwawym potem pocił się zacząwszy od twarzy aż i na piersiach krople krwawe wystąpiły, nareszte całe wyobrażenie w krwawych bardzo gęstych kroplach stanęło”. Jeszcze na trzeci dzień ślady tego nadprzyrodzonego wydarzenia widział pułkownik Józef Rudnicki, o czym zaświadczył własnoręcznym podpisem spisanym w zręcińskim dworze. Opis pozostawiony przez świadków świadczy o tym, że nie mógł np ktoś tego obrazu wcześniej skropić krwią czy czymś podobnym, bo świadkowie mówią, że na ich oczach stopniowo pocenie narastało, ale nie moją rolą jest wyjaśnianie, tego wydarzenia.
Jedno jest pewne o Zręcinie zrobiło się głośno, w samym Krakowie, ale i wśród konfederatów broniących Częstochowy. Sam cud, przez władze kościelne nie został uznany, ale pozwolono by obraz został uroczyście wniesiony do kościoła i tam czczony. Zwrócę jeszcze uwagę na daty, które może są tylko przypadkiem:
17 kwietnia 1772 roku – Wielki Piątek
17 maja 1772 roku cud – Niedziela
17 czerwca 1772 roku obce wojska wkraczają do Zręcina – rozpoczyna się I rozbiór Polski.
W książce o Zręcinie z kolegami Wojtkiem i Mietkiem wskazaliśmy miejsce cudu przy ulicy Konopnickiej (taki był wtedy przekaz ludowy). Niestety, po opublikowaniu parę lat temu mapy Zręcina z 1779-1783 roku, do której wcześniej nie było dostępu trzeba zweryfikować ten przekaz.
Okazało się, z dużym prawdopodobieństwem, że wydarzenie to musiało mieć miejsce przy ulicy Łukasiewicza. Dwór i zabudowania folwarczne były po prawej stronie tej ulicy jadąc w kierunku Krosna, czyli po przeciwnej, gdzie obecnie znajdują się budynki dużo późniejszego zręcińskiego folwarku (na mapie kolor czerwony oznacza budynki). Teraz są tam tylko działki prywatne, trudno pewno byłoby naznaczyć to miejsce krzyżem przydrożnym z opisem tak by miejsce to było ogólnie dostępne dla wszystkich.
Jednak nie o kolejny opis tego wydarzenia mi chodzi. Dzisiaj każdy zapewne zna jego szczegóły. Mnie zaciekawiły dalsze lata życia jednego ze świadków. Czy to wydarzenie wpłynęło na jego wiarę i dalsze życie. To w nim skupia się dobro i zło, które człowiek musi wybierać - czy być bohaterem, czy w imię wierności jednemu tylko człowiekowi - stać się zdrajcą Ojczyzny. Zawsze pomiędzy czarnym, a białym występuje kolor szary. Niedawno pisałem o ks. majorze Haligowskim, który mimo najcięższych tortur nie zdradził. Ten dzisiejszy życiorys nie będzie podobnym.
Pułkownik Józef Wojciech Rudnicki w Zręcinie był zaledwie parę dni, góra jeden miesiąc i to z przerwami. Podlegał pod dowództwo Kazimierza Puławskiego, tak tego Pułaskiego, który zorganizował pod „naszym” Barwinkiem jeden z największych obozów konfederatów barskich, a w walce z Rosjanami pomiędzy Rogami, a Miejscem Piastowym został ciężko ranny.
Rudnicki, jako młody człowiek wstąpił do Szkoły Rycerskiej, a z niej uciekł do konfederacji barskiej walczących w obronie wiary. Rozpocząwszy służbę w randze towarzysza walczy z Moskalami. W krótkim czasie awansuje na porucznika i odznacza się brawurowymi atakami na wroga między innymi w starciu z 200-osobowym oddziałem rosyjskich kirasjerów, którzy prowadzili do niewoli konfederatów barskich. Rudnicki odbija ponad 80 Polaków, a w walce na placu boju tyleż samo Moskali poległo, a pozostałych zabrał do niewoli. Był nie tylko dobrym żołnierzem, ale sprawnym organizatorem, jego oddział szybko się rozrastał. Stacjonując pod Rzeszowem, przy jego boku walczyło 1500 zbrojnej szachty. Pomimo ciężkich walk z Austriakami zraz po stratach dołączali do niego kolejni żołnierze. Znany był również z tego, że nigdy nie nękał egzekucjami żywności miejscową ludność, mimo iż braki żywności dość często były w jego tak licznym oddziale.
Po zakończeniu Konfederacji barskiej zdobył sobie slawę bitnego żołnierza. Nie wiem jakie przyczyny skierowały go ku Szczęsnemu Potockiemu, powody podawane są różne, który przedstawia go u króla do awansu. Niestety, tu kończy się ta lepsza część jego życiorysu.
Gdy magnaci polscy zawiązali Konfederację targowicką (dzisiaj uznaną za symbol zdrady narodowej), czyli spisek w porozumieniu z carycą Rosji, pod hasłami, w ich mniemaniu, obrony zagrożonej wolności w Polsce oraz przeciwko, złym dla naszej Ojczyzny reformom, zwrócili się o pomoc do „cywilizowanej” Rosji by broniła wolności w naszym kraju.
Wojska rosyjskie wkroczyły do Polski – zaczała się wojna. Szczęsny Potocki jako obrońca „zagrożonej w Polsce wolności” stanął po stronie Rosji. Za nim ujął się Rudnicki pomimo, że dla pozorów, podpisł list potępiający targowicę, jednak po zwycięskiej przez Polaków bitwie pod Zieleńcami (1792r), gdzie jak czytamy, unikał walki i porzucił swoją choragiew uciekając na stronę wroga – do obozu wojsk rosyjskich.
Polacy chcieli ten fakt ukryć, jednak nie udało się. Sądem wojskowym skazano go za zdradę i na szubienicy powieszono jego portret.
Teraz Rudnicki walczy po drugiej stronie, ma zapobiegać spiskom Polaków na terenach zajmowanych przez Rosjan. Formuje też swój oddział z polskich Jeńców, a gdy Ci odmawiali mu to: «oficerów kilku do koszuli obdarłszy, w kajdany zabiwszy, nie wiadomo gdzie podział, gemejnów zaś i towarzystwo, którzy się opierali, długo morząc głodem, gdy nakłonić nie mógł do przysięgi, po sto kijów na koszulę wyliczyć kazał, czem przerażeni i zbici przysięgę wykonali i gwałtem do wojska zabrani zostali”.
Poźniej ucichło o nim mówiono nawet ze zmarł, ale inni widywali go jako dworzanina Szczęsnego Potockiego bawiącego w Hamburgu. Był cichy, z niklim nie chcial rozmawiać, oddany do końca Szczęsnemu Potockiemu – mówiło się nawet, że przeszedł zalamane psychiczne, lecz to były pewno tylko zabiegi, by wybielić jego poczynania targowickie. W końcu osiadł pod Humaniem. Był człowiekiem bardzo wierzącym w Boga. Miał kilkunastu poddanych, żył bardzo skromnie, wszystko, co miał oddawał swojej rodzinie i potrzebującym, pozostawiając sobie mniej niż potrzeba, aby przeżyć.
Wolał sam nie zjeść, a dać głodnym i biedakom. Tam gdzie mieszkał nie było kościoła, musiał jeździć do Humania. Droga nie była łatwa. Nie chodzi mi wcale, że wyboista. Wszyscy wiedzieli, że zdradził Ojczyznę.
Jadąc codziennie na wieczorną Mszę świętą musiał znosić krzyki miejscowych. Głównie dzieci, którzy na jego widok biegły za nim krzycząc ZDRAJCA i tak było codziennie rok po roku. Gdy kolejny raz udawał się na Mszę świętą w drodze poczuł się źle, przewieziono go do siostrzeńca i tam w tym samym dniu, w roku 1802 zmarł. Przypuszczam, że miał około 50/55 lat.
Wracając do początku tekstu – działo się to wszystko 245. lat temu w Zręcinie. W czasie, gdy Zręcin należał do zakonu Cystersów w Koprzywnicy. W Zręcinie właśnie zaczęto budować nowy kościół (1774-1878), a proboszczem był ks. Suchodolski, który przekazał całą sprawę cudu wraz z dokumentami do Kurii biskupiej w Krakowie i uzyskał zgodę na procesyjne wprowadzenie starego, zbrukanego obrazu Pana Jezusa Ukrzyżowanego o kościoła, który umieścił w głównym ołtarzu. W starym kościele czczony – wierni na kolanach obchodzili ołtarz, a o obraz ocierano różne przedmioty wierząc w jego cudowną moc. W obecnym kościele umieszczony w bocznym ołtarzu. Zatopiona w półmroku bocznej nawy, umęczona twarz Chrystusa spogląda już blisko 250 lat.
Jeszcze w ubiegłym stuleciu ofiarowywano mu wota. Dzisiaj wierni jakby mniej niż kiedyś oddają Mu cześć, a On sam stał się jakby bardzo mocnym fundamentem wiary w Miłosierdzie Boże, które od niedawna (1999) przy tym właśnie, zręcińskim ołtarzu czczą i adorują zręcińscy parafianie i nie tylko.