Serdecznie zapraszamy na odsłonięcie tablicy, które odbędzie się 17 grudnia (niedziela) o godzinie 13.00 w Zręcinie, przy ulicy Przylaski, obok krzyża partyzanckiego. Po odsłonięciu - złożenie kwiatów pod krzyżem partyzanckim, zapalenie zniczy oraz ognisko partyzanckie wraz z opowieściami.
Wojciech Żurkiewicz wraz z grupą rekonstrukcyjną „Zręcin”.
Tablica poświęcona partyzantom OP-11, mieszkańcom Zręcina.
Kryptonim „Taśma - Łańcuch”
W drugiej połowie 1943 roku na polecenie Komendy Głównej Armii Krajowej została wykonana, wzdłuż całej granicy zachodniej i południowej Generalnej Guberni, akcja zbrojna, której nadano kryptonim „Taśma-Łańcuch”. Polegała ona na uderzeniu na niemieckie placówki straży granicznej, w niewielkich odstępach czasu. Poprzez terroryzowanie placówek oddziały partyzanckie wywoływały niepokój i dezorganizowały wroga oraz zdobywały tak potrzebną broń i amunicję.
Wzdłuż granicy ze Słowacją, na terenie inspektoratu AK Podkarpacie, akcja ta została wykonana w trzech punktach. Obwód Jasło dokonał wypadu na strażnicę graniczną w rejonie wsi Ożenna, Obwód Krosno - na strażnicę w Barwinku ( Przełęcz Dukielska ), a Obwód Sanok na strażnicę Wisłok Wielki.Akcje te przebiegały ze zmiennym szczęściem. Jednak nie doszło do opanowania strażnic i wyciągnięto wnioski z akcji. Niemcy używali do patroli psów. Zorientowani w zamiarach partyzantów byli bardzo czujni. Ponieważ w ciszy nocnej straże wspomagane były czujnymi psami, które najtrudniej było zaskoczyć, wydano wiec polecenie, aby wypadów na strażnicę dokonać w porze wieczerzy, kiedy psy kręcą się przy jedzących.
Kolejnego wypadu na strażnicę dokonał regularny oddział partyzancki OP-11 inspektoratu Podkarpacie, pod dowództwem Józefa Czuchry pseud. „Orski”. Oddział ten składał się z młodych, ledwie dorosłych chłopaków, którzy jednak wśród stałych utarczek z wrogiem nabyli doświadczenia bojowego i wytrzymałości na trudy i niewygody leśnego życia. Cel uderzenia stanowiła placówka graniczna w Czerlicznem -obecnie Czertyżne, na południe od Jaślisk. Akcja została wykonana w niezmiernie trudnych warunkach zimowych, w czasie gwałtownej zamieci śnieżnej i mrozu. Dowódca oddziału OP - 11 - Józef Czuchra wyznaczył zbiórkę 18 wybranych osób z oddziału na 18 grudnia 1943, na godzinę 15, w przysiółku Łęk Dukielskich – Pałacówce,w chałupie zwanej żartobliwie Willą. W wyznaczonym dniu obie izby były zapchane żołnierzami. Do nich dołączyli również z przysiółka Myszkowskie, z kwatery u Adama Pernala, pozostali wraz z Franciszkiem Koperstyńskim pseud. „Jarząbek” (przed wojną kapral polskiej straży granicznej, świetnie znający strażnice i dojścia do nich). Późnym popołudniem odbyła się krótka odprawa oddziału. Partyzantów zaznajomiono z zadaniem i omówiono plan jego wykonania. Po kolacji oddział odmaszerował do akcji.
Droga wiodła okrężnymi ścieżkami i bezdrożami. Dostęp do granicy, gdzie znajdowała się wartownia w Czertyżnem, był bardzo utrudniony wobec dużej odległości i faktu, że tereny te zamieszkałe były przez wrogą Polsce część ludności, ulegającej propagandzie nacjonalistów ukraińskich. Dostęp do strażnic przy granicy Słowackiej był poza tym ubezpieczony przez ukraińskie straże wiejskie. Partyzanci szli przez Równe, Cergową, Zawadkę Rymanowską, Daliową, Jaśliska. Omijali łemkowskie wioski - Lipowiec i Czeremchę i podążali dalej przez Posadę Jaśliską.
Była godzina 19.30, do tej pory najgroźniejszymi wrogami marszu okazał się mróz, śnieg, wichura, i zaspy. Część partyzantów była niedostatecznie ubrana, np. „Olejek” miał tylko półbuty. Po trzygodzinnym marszu oddział dotarł do rzeki Jasiołki, spowitej gęstą mgłą. Tu postanowiono szukać noclegu. Gospodyni napaliła w piecu. Zrobiła herbatę, a zmarznięci ludzie ogrzali się w chałupie. Następnego dnia wymarsz miał nastąpić o 15, lecz z powodu szalejącej wichury odłożono to na noc. Punktualnie o 24 oddział został zbudzony, a o godzinie 1, pomimo gwałtownej wichury - wymaszerowano. Pogoda nie sprzyjała. Po sześciu godzinnym marszu - po górach, dolinach, podczas szalejącej burzy śnieżnej, partyzanci dobrnęli do gęstego lasu, gdzie zapalili ognisko. Zjedli trochę sucharów i grzejąc się odpoczywali. Partyzanci upolowali również kilka zajęcy, po czym je spożyli. Dowódca zwrócił szczególną uwagę, by dobrze zatrzeć ślady po sobie. Skoro tylko zaczęło się ściemniać, o godzinie 14:30, oddział pociągnął dalej w kierunku pasa granicznego i dotarł do niego po trzech godzinach marszu. Idąc wzdłuż pasa partyzanci znaleźli się w pobliżu strażnicy w Czertyżnem. Zatrzymali się na skraju lasu dla omówienia szczegółów akcji oraz oczekiwali na zapadnięcie pełnego zmroku. Przewodnik Koperstyński pseud. „Jarząbek” omówił z partyzantami położenie strażnicy.
Rysując plan wartowni i koszar, określił ściśle miejsce magazynów w koszarach, położenie bramy i sposób dojścia do niej. Granica znajdowała się niedaleko, zaledwie w odległości kilkuset metrów, ale oddzielała ją otwarta polana, którą należało pokonać biegnąc. Śnieg sięgał tam powyżej kolan. Dowódca wydał ostatnie rozkazy, podzielił oddział na trzy grupy. Pierwsza i druga miały opanować parter i piętro koszar, trzecia pozostać na zewnątrz jako ubezpieczenie. Należało się liczyć z tym, że przed koszarami znajduje się wartownik i trzeba będzie go obezwładnić. Tym razem oddziałowi sprzyjało szczęście. Przed koszarami nie było nikogo.
Atak miał więc zaskoczyć załogę. Dwie grupy, na których czele stał sam „Orski” wpadły do budynku. Zanim strażnicy zorientowali się, zobaczyli wymierzone w siebie lufy pistoletów i usłyszeli rozkaz „Hande hoch!”. Karabiny znajdowały się w stojakach. Niemcom nie pozostawało więc nic innego, jak podnieść ręce do góry. Rozbrojonych strażników zamknięto w jednej z izb i w ten sposób najtrudniejszy punkt akcji został wykonany. Podczas gdy dwie grupy wewnątrz pakowały amunicję i broń, trzecia strzegła strażnicy do zewnątrz. W pewnej chwili partyzanci ujrzeli zbliżające się światło. Schowali się w sieni z gotowymi do strzału pistoletami. Okazało się, że był to jeden ze strażników. Przyjechał rowerem, a gdy stanął przy wejściu usłyszał z pięciu ust na raz „Hande hoch!”. W czasie próby rozbrojenia, Niemiec wyrwał się i zaczął uciekać. Padły za nim strzały - nie wiadomo czy celne. Zaistniała więc obawa, że zbieg zaalarmuje pobliski posterunek policji i spowoduje nadejście odsieczy. W związku z tym dowódca zarządził pośpiech i za jakieś 10 minut cały oddział był już w marszu powrotnym.
Zdobyto 11 karabinów, 1 ręczny karabin maszynowy (17 magazynków i części zamienne),50 granatów ręcznych, 2 lornetki, 3 torby skórzane, 1600 sztuk amunicji, 3 pasy główne, 6 ładownic, 3 bagnety, 1plecak, 1 koc, 3 płaszcze, 1 mundur, 3 pary obuwia, 2 maszyny do pisania oraz 12400zł gotówki. Po wydostaniu się poza pas graniczny zarządzono krótki odpoczynek. Zmęczeni żołnierze położyli się na śniegu. Ze względu na niebezpieczeństwo pościgu, dowódca wydał jednak rozkaz dalszego pospiesznego wycofywania się. Droga powrotna prowadziła przez bezdroża w górzystym terenie, znów wśród szalejącej śnieżycy. Po 13-godzinnym, morderczym marszu, wyczerpani głodem i pragnieniem partyzanci dotarli nad ranem do Lubatowej, do domu jakiegoś chłopa. Początkowo zostali wpuszczeni, lecz skoro gospodarze spostrzegli uzbrojenie i bagaże, przestraszyli się i odmówili gościny. Zgodzili się jednak po przemówieniu dowódcy i Jana Barniaka pseud. „Wrzos”. Nie było zresztą innego wyjścia. Tam, na słomie, oddział przespał do godziny 9 rano. Na śniadanie, za złożone pieniądze, zakupiono parę bochenków chleba. Dowódca oddziału wynajął furmankę, na którą załadowano całą zdobycz, z wyjątkiem karabinów. Furmankę wyekspediowano zaraz, natomiast partyzanci dopiero o 16:30, po wypoczynku, pomaszerowali do swego miejsca pobytu – do Pałacówki.
Następnego dnia, po rozbrojeniu załogi straży granicznej w Czertyżnem, Niemcy zarządzili w tym rejonie wielką obławę. Zaspy śnieżne na drogach nie pozwoliły im jednak na zjeżdżanie samochodami z głównych traktów. Temu należy zawdzięczać spokojny powrót oddziału partyzanckiego OP-11 ze zdobytą bronią. Długi dystans i wyjątkowo uciążliwe warunki wyprawy były przyczyną omdleń niektórych uczestników w czasie odwrotu.
Była to ekstremalnie długa wyprawa, tak więc tylko naprawdę dobrze wysportowani, nieliczni ludzie, byli w stanie ją przejść. Cały dystans wynosił około 100 km (dwie strony). W tej 4-dniowej akcji uczestniczył również Jan Tkaczyk pseud. „Zegar”, „Budzik”- mieszkaniec Zręcina (ul. Śliwinki).
FOTO: Nie zawsze można było kwaterować w chacie, często musiał wystarczyć namiot z płacht rozbitych na śniegu. Na amatorskim pamiątkowym zdjęciu uczestnicy akcji na placówkę w Czertyżnem: „Budzik” – Jan Tkaczyk, „Lipka” – K. Świtlicki, „Pik” – W. Szydło oraz „Michał” – S. Mierzwiński i „Miś” – J. Piskorski.
FOTO: Obecny stan strażnicy w Czertyżnem, na którą dokonał napadu regularny oddział partyzancki OP-11 20 grudnia 1943r.
FOTO: Trasa jaką w przybliżeniu pokonali partyzanci z OP-11
-
Opis sporządzony bezpośrednio po akcji przez jednego z uczestników - Romualda Holeczka pseud. „Olejek”.
-
Wspomnienia uczestnika akcji - Jana Reczkowskiego z Pałacówki.
-
Konsultacja - Czesław Nowak – Muzeum Podkarpackie w Krośnie.
Wojciech Żurkiewicz
|