Wybory, wybory i jeszcze raz wybory i przez to wszystko zapomniałem, że pod koniec września była rocznica śmierci kobiety, której tak wielu zawdzięcza tak wiele, a ta spoczywa na zręcińskiej ziemi wśród tylu naszych rodaków.
Tak, ponownie chcę Ci przypomnieć o Honoracie Łukasiewicz dlatego, bo dla dzisiejszych mieszkańców naszych okolic, sama Honorata dalej pozostaje nieznana, może zapomniana, a jeżeli już znajdzie się ktoś, kto ją wspomina, to wie o niej tak niewiele i zawsze przedstawia ją w cieniu męża Ignacego. O nim możemy przeczytać dużo, o niej nawet w naszej okolicy, którą tak kochała nie mówi się dzisiaj nic. Dlatego wciąż powtarzam ten sam tekst - by pamiętać, by prosić Was chorchowianie, bobrzanie czy zręcinianie mieszkańcy naszej gminy Chorkówki nie zapominajmy o niej, bo kto, jak nie my mamy dbać o pamięć tej wspaniałej osoby.
Udało się osiągnąć jedno, że wiele portali internetowych już podaje: "w Zręcinie jest grób Honoraty i Ignacego Łukasiewiczów", gdzie dawniej pisano wyłącznie o grobie Ignacego Łukasiewicza. Wszystkim tym, którzy taką informację podają, DZIĘKUJĘ.
Do tej pory są osoby, które krytykują moje starania o odnalezienie prawdziwego pochówku Honoraty (1837-1897), a kiedy z Wojtkiem Żurkiewiczem, po ponad stu latach od pochówku (!) umieszczaliśmy jako piersi na grobowcu prowizoryczną tablicę z jej nazwiskiem, chciano ją ściągać, sypały się słowa krytyki były i nieprzyjemne rozmowy.
Niedawno znalazł się sponsor mosiężnej tablicy, ale i dzisiaj są tacy, którzy nie wierzą, że Honorata spoczywa razem z mężem na zręcińskim cmentarzu. Przedstawiony dowód w postaci zapisu w parafialnej księdze zmarłych, im nie wystarcza! Pewien krakowski profesor dzwoni i mówi, że ona spoczywa w Krakowie. Panie profesorze, z całym szacunkiem dla Pana wiedzy, odpowiadam - w Krakowie zmarła, a grób jej jest pośród tych, których ukochała, na zręcińńskim cmentarzu - nie uwierzył.
Ta krytyka zmusiła mnie do poszukania innych dowodów. I jak mówi przysłowie, że pod lampą jest najciemniej, bez względu jak to brzmi, przy lampie Ignacego, taki dowód znalazłem na miejscu.
Dla tych wszystkich, którzy upierają się, że Honorata spoczywa na cmentarzu Rakowickim w Krakowie przedstawiam ostateczny dowód w postaci wspomnień naocznego świadka, który tak opisuje moment śmierci i sam pogrzeb:
„Bóg jej oszczędził walki konania. wciągnęła ręce do wchodzącego księdza z Wiatykiem: O, mój Pocieszyciel idzie!, przyjęła Komunię świętą z rozpromienioną twarzą i leżała cicha i skupiona. W tem, rzecz dziwna, trzy razy dzwonek w sieni uderzył, otworzyła oczy: „Słyszycie... dzwonią... już idą po duszę!" i po chwili skonała (red. Kraków).
Rodzina spełniła jej życzenie, dawna pani chorchowiecka powróciła do serc kochających, na wozie okrytym wieńcami, wśród łkań i łez i wyrywających się z głębi serca szeptów: O! matka to nasza była!".
Ustawiono ją na katafalku pod sklepieniem ślicznego kościoła, którego była współfundatorką. Na łuku, pod którym stała trumna, wśród ślicznych malowideł widniał napis jakby umyślnie tam nad nią umieszczony: „Pokój ludziom dobrej woli!"* (red. kościół w Zręcinie).
A ja modliłam się nie tylko za nią, ale do niej, by tę wielką dobrą wolę i tę miłość chrześcijańską, która stanowiła tło życia obojga Łukasiewiczów, uprosiła dla wszystkich dzieci tej ziemi. (…) Gdy obejrzawszy szczegółowo po pogrzebie zręciński kościół powróciłam w dobrą chwilę na pusty już cmentarz, jakiś bosy człowiek krzyżem leżał przed mogiłą Łukasiewiczów; czy za co dziękował, czy za co przepraszał i o co się modlił, Bóg jeden to wie! Ale mi ten obraz pozostał w duszy!"
Pani Honorata zmarła w Krakowie, gdzie mieszkała po śmierci Ignacego, nie wzięła po mężu majątku, bo ten został rozdany ubogim. Ignacy jednak sporządził testament. Główną spadkobierczynią była Honorata. Niewiele zostało po jego nieoczekiwanej śmierci, ale i tego nie przyjęła. Na oczach rodziny męża spaliła testament nie chcąc brać tego, co uważała, że do niej nie należy. Jako 45. letnia wdowa, nie mogąc sprostać zarządzaniem chorchowieckim majątkiem, sprzedała za bardzo zaniżoną cenę Chorkówkę i wyjechała do Krakowa.
Jak tam żyła?
„Nie była to już bogata pani chorchowiecka, sypiąca złoto garściami, była to już tylko w ewangelicznem prawie ubóstwie żyjąca chrześcijanka, która czerpała tylko ze skarbnicy serca swego, swej pobożnej duszy, swego doświadczenia, skarby współczucia, rady dobrej, pociechy dla wszystkich, co się do niej zbliżali. W zapasach z zawistnym losem straciła prawie resztę mienia, a jednak widok cudzej nędzy tak był dla jej wrażliwej duszy bolesny, że nieraz bez pamięci o jutrze ostatkiem dzieliła się z potrzebującymi, i te drobne jałmużny, literalnie od ust ujęte, kto wie, czy przed Bogiem nie zaważyły więcej, jak bogate dary z lat szczęścia i zamożności.”
Najbliższą rodziną byli siostrzeńcy, ale nie chciała obarczać ich swoimi problemami. Jeszcze w Krośnie miała przybraną córkę, którą wzięła na wychowanie, a było to tak. Ojciec tej dziewczynki przebywał w interesach w Paryżu i tam zachorował, stroskana jego stanem zdrowia żona postanowiła udać się do Francji, nie wiedząc nawet, że stan męża jest poważny. Gdy tam dotarła zastała swego męża już w trumnie. Na taką wieść nie była przygotowana - serce pani Antoniewicz, bo tak się nazywała, nie wytrzymało, pękło z rozpaczy - zmarła nagle. Oboje z mężem pozostawili czwórkę sierot.
Właśnie jedną z nich przygarnęli bez wahania Honorata i Ignacy Łukasiewiczowie. Dzisiaj, ta ich przybrana córka, spoczywa obok swoich przybranych rodziców na naszym zręcińskim cmentarzu, po lewej stronie ich grobu, a ich rodzona córka na cmentarzu w Jaśle.
Jak sama Honorata mówiła, ciasno i duszno było jej w Krakowie, tęskniła do tych przestrzeni zielonych, do pól złocistych, do chatek i wtedy wyrażała pragnienie, aby choć po śmierci tam spocząć wśród nich. Żyła przecież wśród obcych ludzi, i kiedy przyszła ciężka i nieuleczalna choroba, nie miała w nikim oparcia. Siostrzeńcom nic nie mówiła, przez lata taiła swój stan zdrowia, a gdy zrozumiała, że cierpienia, które ją czekają, mogą być ponad jej, ponad ludzkie siły, szeptała „Bądź wola Twoja”.
Lekarze stwierdzili - musi być operacja, ale...
Samotnie idzie, jak myślała, na tą ostatnią drogę. Pisze więc pożegnalny list, który z kluczem od drzwi mieszkania wkłada do kieszeni płaszcza, jeszcze kościół i spowiedź z całego życia - jest przekonana, że nie przeżyje tej operacji.
Samotna, niegdyś opływająca w fortunę otoczona wyciągniętymi rękoma potrzebujących, teraz tylko ze swoją służącą idzie do szpitala gdzie czekają ją cierpienia jakie niewielu może sobie wyobrazić, związane z operację bez znieczulenia! Bo serce by nie wytrzymało (przypominam są to końcowe lata XIX w.).
Kto z nas jest w stanie w to uwierzyć? Przeżyła, nie tylko tą operację, ale jeszcze siedem podobnych - bez znieczuleń!
Kiedy litowano się nad nią z uśmiechem pełnym ciepła tak mawiała: „Skoro tak Bóg chce, to tak jest dobrze".
I dalej jak tylko mogła wpajała i opowiadała, zwłaszcza młodym dziewczętom, obowiązki chrześcijanek, obowiązki Polek. Była to kobieta, która miłość ofiarowała w każdej chwili wszystkim, miłość i przebaczenie, bo umiała przebaczać, a robiła to często, bo i powodów ku temu było nie mało. Swą miłość i pomoc ofiarowywała nie tylko dla ludzi dobrych, jej życzliwych: „ale dla wykolejonych i upadających, dla których świat zwykle nie ma nic prócz kopnięcia nogą! (…)"
Niestety cierpienia były coraz to większe, siły nikły, miała zaledwie 60 lat, senność ogarniała już umysł zmęczony, jedno tylko pytanie ją rozbudzało, na wpół już przytomną: czy pragnie Komunii świętej?
„O pragnę, bardzo pragnę!" i troska, czy ten Boski gość zastanie pokój i ołtarzyk na Swoje przyjęcie godnie przysposobiony, budziła tę duszę już na poły oderwaną od ziemi.”
Jak widzimy nie łatwe było jej życie począwszy od samego początku, od zakochania się w swoim wuju, bo przecież była córką siostry swojego męża. Ile musiała przejść ta młoda, zakochana dziewczyna, jakie rozterki, rodzinne waśnie z tym związane i nieprzyjemne rozmowy w rodzinnym domu, i czekanie na dyspensę papieską, którą szczęśliwie z Ignacem otrzymali i mogli zawrzeć związek małżeński później śmierć jedynej córki i męża.
Chwila szczęścia z Ignacem minęła, jak otwarcie i zamknięcie drzwi, później pozostał jej tylko czarny welon wdowi, i samotność otoczona obcymi ludźmi. Całe życie jej i Ignacego było naznaczone skromnością franciszkańską i takimi samymi hojnymi: dłońmi oraz sercem. Bo dzielili się z innymi wszystkim czym mieli i to bardzo dosłownie. Im więcej posiadali tym więcej dawali, a Honorata w krakowskim okresie niejednokrotnie oddawała ostatnie swoje jedzenie potrzebującym, nie w przenośni, ale sama głodna kładła się spać, oddając to co miała - tym bardziej głodnym. Dzisiaj, wielu z nas nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić takiej sytuacji.
Drodzy Państwo, im bardziej poznaję każdą chwilę życia tego małżeństwa tym bardziej jestem przekonany, że są to nasi święci, wiedziała już o tym Pani hrabina Anna modląc się w dzień jej pogrzebu do Honoraty, wiedział to bosy człowiek, leżąc krzyżem przed ich grobowcem. Wiedziało to zapewne wielu, z którymi dane im było się spotykać.
Kiedy będziemy odwiedzać zręciński cmentarz zatrzymajmy się na chwilę przed grobowcem Honoraty i Ignacego Łukasiewiczów, zapomnijmy na chwilę o wynalazcy lampy naftowej, a pomyślmy, że tu spoczywają Święci ludzie Honorata i Ignacy Łukasiewiczowie.
Jurek Szczur
*Prawdopodobnie napis ten mógł występować na łuku sklepienia w miejscu gdzie zaczyna się prezbiterium. Dzisiaj jest tam napis IHS. Ta cześć została w tym roku odnowiona i już nie dowiemy się czy właśnie w tym miejscu, pod warstwami farby mógł znajdować się ten napis. |