Rudolf Sęp w Krakowie
Dzisiaj pragnę powiedzieć tylko klika słów o zręcinianinie, który pozostawił po sobie ślady w pamięci, dzięki którym Zręcin może być dumnym, że na jego, wtedy ubogiej ziemi, wyrósł taki drogocenny człowiek.
W tym miejscu dziękuję Pani Marii Kurek z domu Zajdel pochodzącej ze Zręcina za przekazane dokumenty i rękopisy swojego wujka Rudolfa Sępa (brat Mamy Pni Marii).
Rudolf wraz z rodzicami mieszkał przy ulicy Przylaski w Zręcinie, gdzie się urodził w 1911r. Drewniany dom stał przy krzyżówkach. Miał to szczęście jak niewielu w tym czasie jego rówieśników, że ojciec posłał go do szkoły. Maturę zdał w Państwowym Gimnazjum w Krośnie później studiował filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.
Władał biegle 5 językami, dzisiaj może wydawać się to mało istotnym, ale w tamtym czasie, gdy panował analfabetyzm i niektórzy umieli jedynie się podpisać było to osiągnięciem mało spotykanym w Zręcinie i w okolicznych wsiach. Pracował jako nauczyciel w krośnieńskim gimnazjum, starsi wspominali, że był bardzo lubianym przez młodzież.
Niestety dla jego pokolenia życie nie było hojne, wybuchła wojna. W czasie okupacji niemieckiej, podczas jednej z wizyt u swojej siostry w Jaśle został aresztowany przez Niemców. Niestety nie znane są te fakty z jego życia, cudem po jakimś czasie udało mu się wydostać z jasielskiego wiezienia i powrócił do domu, do Zręcina nabawiwszy się jednak zapalenia płuc po krótkiej chorobie wkrótce zmarł i został pochowany na cmentarzu w Zręcinie (w pobliżu kaplicy Bobrowskich). Wśród pozostawionych śladów są rękopisy wierszy, a wśród nich takie wspomnienia. Pisał to gdy miał 24 lata.
Wspomnienie z młodości (prawdziwe).
Mile wspominam lata młodości,
Pełne uciechy, zabaw, radości
Gdy z Józkiem razem szliśmy na ryby
Sunąc cichaczem między pokrzywy
Płynęła rzeczka tuż obok domu
Cicha spokojna gdzie po kryjomu
Józek z czerpakiem, a ja ze sakiem
Łowilim ryby, czasem przetakiem.
Wieczór zaś znowu zrobiwszy giwery
Bawiliśmy się zatem w szandery*
Ci uciekali, tamci ścigali
A gdy złapali ręce wiązali
Gdym zaś był starszy paśliśmy konie
Na tym kochanym naszym wygonie
Który jak piękna wstęga atłasu
Ciągnął się od nas, hen aż do lasu.
Tu na pastwisku co nie trza chwalić
Próbowaliśmy cygary palić
Kręcilim w papierach z ziemniaków liście
Nie dobre były – piekły siarczyście.
Nie długo trwały te dobre lata
Bo mnie do szkoły oddali Tata
Józek pozostał jako pastuszek
W czasie wakacji dając mi gruszek
Tak się roztalim i życia drogi
Innemi tory pchnęły nam bogi
Innemi jego, innemi moje
Dając nam obu trudy i znoje.
Nie długo potem Józek w fabryce
Dobrze zarabiał na swoje życie
Ja zaś w gimnazjum nauki brałem
W dzień się uczyłem, wieczorem czytałem.
Wiele lat przeszło od tego czasu
A takich smutnych jak ten szum lasu
Lecz mimo wszystko gdy się spotkamy
O tych dniach szczęścia zawsze gadamy
Rudolf Sęp
20 czerwca 1935 roku
*szander –tak w powicie krośnieńskim określano żandarma.
Między lasami w pewnej dolinie
Z dala od miasta gdzie rzeczka płynie
Uboga wioska w tym miejscu była
Cicha, spokojna w niej ludność żyła
Tuż obok wioski kapliczka stała
W której to wnętrzu Panienka biała
Bieluteńką rączkę wznosiła
I wszystkim ludziom błogosławiła.
W tej to kapliczce każdego roku
Kiedy maj nastał pełen uroku
Ludzie się z całej wioski zbiegali
I Pannę Świętą tu wychwalali
Płynęły w niebo modlitwy proste
Takie żałosne i takie wzniosłe
Pełne uwielbień i pełne skruchy
Pozostawiając w sercach otuchę
A Panna Święta się odwdzięczała
Szczęśliwe życie ludziom dawała
Żyli spokojnie cisi, weseli
Jako ci w niebie święci anieli
Rudolf Sęp
Dnia 6 lipca 1935r