Pod koniec XIX wieku w Zręcinie na tak zwanym „końcu”, na skarpie starego koryta Jasionki, tuż nad jej wodami, z dala od głównej ulicy Konopnickiej duży ruch. Z wielu okolicznych domów nadchodzą mężczyźni, bo cel szlachetny. Wiozą cement, piasek, gestykulując mówią; tamtą szkoda ruszać, bo cegła się sypie. Na to murarz dodaje - wiecie - tam jest grzyb i duża wilgoć, szkoda kłaść nawet nowy tynk. Już nie pamiętam kto rzuca pomysł - lepiej postawić nową, ale gdzie - o tu obok. Czyje to pole ? - Leośki. Zgodzi się ja to z nią załatwię mówi sąsiad. Wszyscy będziemy mieli dostęp, bo tam ciągle zamknięta brama i jakoś głupio chodzić obcym po czyjejś posesji. Bo kto stawia takie obiekty w ogrodzie! woła ktoś z zebranych. O tu! - mówi sąsiad i wbija obok żywopłotu łopatę w ziemię, tu będą fundamenty. Ktoś pyta - może większą postawimy? Dobrze, idźcie pomierzyć jaka jest stara i kopiemy pod fundamenty.
Nagle ze stojącego obok domu wybiega kobieta krzycząc – Na Rany Jezusa! Co wy tu chcecie robić. Wszyscy stanęli, przecież miała się zgodzić. Dalej Pani Eleonora mówi już spokojnie: ludzie ta działka nie jest już moja - oddałam na państwo za emeryturę to jest już chyba gminne, na państwowym nie stawiajcie! No i pojawił się problem, poważny problem. Padają inne propozycje niektórzy mówią, że władz gminy się nie boją i są za tym by tu wylać fundamenty, ale jest inny pomysł - by skontaktować się z Marią Gancarz.
A ta mówi wyraźnie: jeśli chcecie budować nową to stawiające sobie gdzie chcecie, ale mnie interesuje tylko ta, stara, zniszczona i zaniedbana przez lata odkąd moja rodzina już tu nie mieszka. Ja muszę odnowić tę, którą postawili moi dziadkowie. Zapadła cisza, podeszliśmy do stojącej na skarpie „staruszki” była faktycznie w stanie opłakanym, od lat nie odnawiana, zakasaliśmy rękawy i do roboty. Dzisiaj kiedy wspominam te chwile, Pani Marii nie ma już wśród nas. Pamiętam jak odwiedziłem ją w krośnieńskim mieszkaniu. Był późny wieczór, otworzyła drzwi, przywitała mnie pytaniem: ma pan? Mam – odpowiedziałem - już odnowioną spytała, potwierdziłem. Wszedłem do dużego pokoju panował nastrojowy półmrok. Powoli zacząłem rozwijać szary papier, Pani Maria nie wytrzymała chciała zrobić to sama po czym w ciszy ucałowała go i ustawiła na stojącym krześle. Upadła na dwa kolana, i tak klęczała, długo klęczala, może się modliła, nie wiem, ale jej już starsze oczy szkliły się łzami. Nie wiedziałem jak się zachować, milczałem, po chwili również uklęknąłem, coś mi mówiło, że tak trzeba. Choć w tej chwili dla tej kobiety mnie tam nie było. Po długiej chwili wstała. Jakby otrząsnęła się z jakiegoś snu i dopiero zauważyła moją obecność, zapalając świecę, którą miała przygotowaną wskazała krzesło - poprosiła bym usiadł.
Zaczęła rozmowę od słów: przepraszam pana, ale przyprowadził pan dzisiaj do mojego domu najważniejszego gościa jakiego w całym swoim życiu mogłam tu gościć. Wskazała na obraz, który nadal był na centralnym miejscu ustawiony na krześle. Dalej były wspomnienia i opowieści później konkrety. Rozmawialiśmy o płytkach na posadzkę, jakie szyby w oknach, i na podstawie resztek polichromii o wnętrzu oraz projekcie skromnego ołtarza no i koniecznie nowych drzwiach - musiały być dębowe. Kiedy odwiedziliśmy stolarza i zobaczyła mały sęk w ołtarzu zdenerwowała się: żadnych sęków - dla Matki Bożej ma być najlepsze drewno, o najmniejszym szczególe decydowała. Kiedy już wychodziłem - zadała pytanie. Czy mógłby Pan jeszcze coś dla mnie zrobić? Słucham, odpowiedziałem. Proszę jeszcze popracować nad wyrazem twarzy, ja Panu powiem jaką Ją zapamiętałam jakie miała oczy i twarz. Wiem, że jest to kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, ale z twarzą trochę inną, bardziej zręcińską, dodała Pani Maria, lekko się uśmiechając. Dalej opisywała wygląd jaki zapamiętała, bo jak mówiła obraz ten śnił się jej po nocach, a ja starałem się oddać to co usłyszałem. Musiałem się śpieszyć, bo wyjeżdżała z kraju do USA, a chciała dopiąć wszystko do końca, jak się to mówi na ostatni guzik. Gdy spacerujemy brzegiem Jasiołki od strony Zręcina, może 100 metrów w dół od miejsca, gdzie wody Bóbrki wpadają do tej naszej Jasieli, jak dawniej mawiano, na wzgórzu poprzez gęste korony drzew bieli się jedna ze zręcińskich kapliczek. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, ale jak każda ma swoją opisaną historię, historię, którą można opowiedzieć krótko: fundator, na pamiątkę i data, ale można również poprzez koleje losu jakie spotkały niektórych z tej rodziny. A opowieść zaczyna się od tego pana na zdjęciu: Franciszka Krzanowskiego może 100, a może nawet 120 lat temu.
Jurek Szczur c.d.n. KLIKNIJ NA ZDJĘCIE FRANCISZKA I ZOBACZ INNE ZDJĘCIA |